Blondynka: Nie pierwszy przymrozek. Wstanie z pierwszym budzikiem. Twarz myślą nieskalana w lustrze o 5.50. Pierwsze spotkanie z samochodem pokrytym śniegiem i zamarzniętym zamkiem. Nie pierwsze spóźnienie. Pośród tysiąca spraw i ludzi nie pierwsza kłótnia i nie pierwsze przebaczenie. Nie pierwsze zatrzymanie się pośród zgiełku i szumu. Nie pierwszy poród ale po raz pierwszy od czasu Świąt zrodzona odkrywcza myśl. „Chyba zmarzła mi dusza i choroba goni serce. Zestaw przeciwzamrożeniowy. Gdy stopnieją śniegi będzie za późno”.
Unikowy Zderzak.
Z pełnym szacunkiem za zimą nie przepadam, ale radość wywołują wspomnienia
zjeżdżania na zderzaku z okolicznej górki. Przestawiony zegarek i tłumaczenie
mamie, że jesteśmy na czas choć było już grubo godzinę po czasie. Powroty ze
szkoły zimą zawsze były dłuższe, oczywiście ze względu na dodatkowe zajęcia,
które tak naprawdę spędzaliśmy na górkach. Tak jak w lato właziliśmy na
drabinki i drzewa, tak jesienią skakaliśmy z dachów garaży na usypane kupki
szeleszczących liści. A zima? Zima rządziła się swoimi prawami. Zima choć
otaczała chłodem w drodze do szkoły, rozgrzewała serca nadzieją o długim,
cudownym, wspólnym powrocie do domu, gdzie każdy metr był wykorzystany na
najlepszą zabawę w życiu. Nikt się nie obrażał o śnieżkę, która trafiała w
twarz, w końcu każdy odpowiadał za swój sprytny unik. Wszyscy razem, bez
względu na sympatię lub jej brak. Tłumy wędrowiczków na górki, a gra toczyła
się tak naprawę o najlepsze sanki dzieciństwa. Zderzak ukryty w krzakach.
Wszyscy wiedzieliśmy, że był najlepszą opcją spośród tektur które szybko
przemakały no i spośród własnych spodni. Razem ze śnieżką, która roztapiając
się spływała po twarzach, po duszy spływała radość wynikająca z obecności
kolegów i koleżanek. Duch rywalizacji odzywał się w naszych młodych sercach
najsilniej zimą. Każdy wtedy walczył o przetrwanie. Najważniejszy jednak był
jeden unik. UNIK przemarznięcia który zapewniał UNIK przed chorobą. Bo nawet
gdy się ją zwyciężyło, ciężko było wynegocjować z mamą długie beztroskie
przedpołudnie na górkach.
Zakręcona kaplica.
Z racji kierunku moich studiów - cały styczeń spędzam na szpitalnych
praktykach. Wśród pracowitych lub nudnych dyżurów. Pośród miłych i chcących nas
czego nauczyć położnych i pośród tych o których pisać nie warto. Ręce
przepełnione służbą pacjentom, ręce modlące się o to by czas na chwile stanął w
miejscu i założone ręce, ręce modlące się o to by czas płynął szybciej. A gdy
zwyczajnie nikomu nie śpieszy się na świat, słychać spokojny głos opiekunki:
„Na tym polega praca na sali porodowej. Tu się czeka na pacjenta. Tu się
dyżuruje. Uczcie się dyżurować”. Choć zawsze wzbudzało to we mnie ogromny gniew,
to od czasu gdy odkryłam mądrość tych słów, lubię gdy to mówi.
W innym szpitalu pośród praktyk na kolejnych oddziałach, gdy nie ma zajęcia
którego możemy się podjąć, same wymyślamy sobie zajęcie. Gdy nie możesz zrobić
nic innego, wędrówka od laboratorium jest jak droga Władców Pierścieni. Gdy
wśród kolejnych metrów szpitalnych korytarzy zaczynasz odczuwać chłód, to na
przysłowiowy rzut beretem przed laboratorium, przechodzisz próbę spotkania ze sporawym
powiewem mrozu tryskającego zza wejściowych drzwi do szpitala. Największe
niespodzianki kryją się za zakrętem, tak jak w drodze do laboratorium za
zakrętem czeka na Ciebie kaplica. A za drzwiami kaplicy, ciepło. Uchylając
delikatnie drzwi do niej, na twarzy czujesz łagodny napływ ciepłego powietrza,
który po chwili ogrzewa Twoje ciało ale też wychłodzoną duszę. Uklęknąć,
usiąść, na chwilę się zatrzymać. Tak po prostu. Ogrzać dusze by się nie
przeziębiła, bo co zrobić z lodowatym sercem. Gdy stopnieją śniegi może być za
późno.
Nudne dyżury uczą równie sporo, jak te w czasie których nie ma chwili, by napić
się wody. Nudne dyżury uczą cierpliwości, troski o to by przygotować się na
nagły „przypływ” pacjentów. Nudne dyżury uczą rozmowy, słuchania, wymieniania
się doświadczeniami. Nudne dyżury uczą POKORY. Nudne dyżury są jak dusza, która
nie odczuwa natłoku pracy, jak dusza która nie czuje się potrzebna, jak serce
które wciąż czekające na nowe wydarzenia i znaki, doznaje chłodu i staje się
zimne, czasami lodowate i nie zdolne do bycia blisko ludzi i Boga. Wśród coraz
aktywniejszych przygotowań do Światowych Dni Młodzieży, przychodzi w końcu
zima. Nasz zapał nagle stygnie, doznaje chłodu i gdy po radosnym sukcesie
zjeżdżania z górki z przyjaciółmi przychodzi wejść pod górkę, nasza dusza
odczuwa zniechęcenie i zmęczenie. Po prostu serce zwalnia. Najmniejszy wysiłek
męczy choć serce tak niedawno biło jak oszalałe. Serce zwalnia, nie wyrabia,
przestaje dostrzegać sens gdy u szczytu góry jest coraz bardziej stromo. Gdy
stopnieją śniegi może być za późno.
Byleby serce nie zachorowało gdy przemarznie dusza.
Moje przygotowanie do
ŚDM właśnie teraz jest bliżej wierzchołka niżeli początku drogi.
A Twoje?
A Twoje?
Ile jest w Tobie pokory? Ile w Tobie cierpliwości i siły by przezwyciężyć zimę
duszy? Ile w Tobie mądrości by nie bać poprosić o pomoc? Może czas przestać być
niezawodnym. Nie baw się w wielbłąda. Pozwól sobie pomóc. Czas dostrzec każdego
człowieka, który obok Ciebie jest. Otwórz oczy, zdejmij koc ogrzewający dusze i
wyciągnij przeziębione serce. Pozwól ludziom ogrzać swoją zmarzniętą dusze. Daj
szanse Lekarzowi duszy wyleczyć przeziębione serce. Nie szukaj wielkiego Boga
zstępującego z Nieba, ale odkryj dobrego Chrystusa w człowieku, którego dziś
miniesz na chodniku, w szkole, w pracy, na uczelni lub w szpitalnym korytarzu. Wykorzystaj
każdy metr na osi swojego życia, na osi przygotowań do ŚDM. Wykorzystaj go na modlitwę,
radość, wariactwa. Oddaj ten czas ludziom, ofiaruj ale nie bój się oczekiwać i
wymagać od innych.
Trzeba odrobinę pokory dosypać do porannej kawy. Posmarować
serce wrażliwością i dobrocią ludzi. Dobrze czasami nie zatrzymując czasu świata
zatrzymać czas duszy, na chwilę zatrzymać zegar. Pod skrzeczącym pod butami,
zmarzniętym śniegiem skręcić do kaplicy. Wejść do kaplicy jakiejkolwiek. Do tej
w Częstochowie, gdzie przy wzniosłych dźwiękach trąbki zasłaniają obraz. Do tej
kaplicy spowiedzi, gdzie cisza przenika dusze ciepłym powietrzem z cząsteczkami
miłosierdzia. Do tej kaplicy w parafialnym kościele, gdzie wiatr hula za kołnierzem
ale gorąca modlitwa zgromadzonych ludzi otula aksamitnym kocem Twoją
wychłodzoną dusze. Wejść i poczuć się jak w domu. Wśród wspólnoty ludzi, którzy
mają piękne oczy, wrażliwe serca i gorące dusze. Albo wśród ciszy ogrzać się obecnością
Chrystusa skrytego w Tabernakulum, siedzącego obok Ciebie w ławce. Bo gdy serce
nie nadąża pośród codziennych spraw. Trzeba zatrzymać się i spojrzeć na ludzi.
I nie bać się poprosić by ogrzali dusze i serce. Gdy stopnieją śniegi może być
za późno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz