poniedziałek, 23 listopada 2015

Gorzki lek (czasami) najlepiej leczy

Blondynka: Polecam Wam RUTYNĘ. Mimo, że czasami jest gorzka i nie spostrzegamy szybko efektów. Polecam Wam rutynę. Szczególnie buntownikom. Mnie nauczyła pokory. Najlepiej rutynę z witaminą C! Bóg szaleje na punkcie tych, którzy przychodzą choć im się nie chce. I nigdy nie odsyła ich z niczym. Mój Bóg jest ze mną w czasie każdej Eucharystii. 




    Rutyna jako suplement diety – duchowej.

Rutyna, przynajmniej ta bardziej związana z medycyną, to taki związek chemiczny. Oczywiście ma swoje wady i zalety. Wśród zalet możemy wyróżnić chociażby to, że zmniejsza toksyczne działanie utlenionego cholesterolu, co powoduje obniżenie ryzyka chorób serca i miażdżycy. Mówi się też, że rutyna może zapobiegać nadmiernej krzepliwości krwi i być wykorzystana w profilaktyce u pacjentów zagrożonych udarami i atakami serca. 
najlepiej gdy się ja łączy z witaminą C!

To zupełnie tak samo jak z tą rutyną, która często towarzyszy naszemu chodzeniu do kościoła. I celowo używam tu słowa „chodzenie”. Bo często jest tak, że my chodzimy do kościoła, nie można powiedzieć, że nie. Chodzimy, ale nie uczestniczymy we Mszy Świętej. Jestem MEGA zwolennikiem rutyny. Rutyna uratowała moje życie duchowe. Bezwzględnie. Gdyby nie to, że jestem uparta jak osioł to pewnie z moim słomianym zapałem już dawno znalazłabym się na obrzeżach historii duchowości. Rutyna czyli skłonność do działania według utartych wzorów, była czymś dzięki czemu odkryłam na nowo cud Eucharystii. Dzięki chodzeniu z rutyny do kościoła i byle jakim byciu na Mszy Świętej, szatan niczym toksyczne działanie cholesterolu miał do mnie mniejszy dostęp. Chroniła mnie niczym powłoka ochronna. To początkowo bezsensowne w moich oczach działanie obniżyło ryzyko odejścia od kościoła - a co za tym idzie – odejście od Pana Boga, na zawsze.

Witamina C - nie tylko jesienią! 

Bez wątpienia, zbyt duża dawka rutyny, może prowadzić do nieprzyjemnych konsekwencji. Czas jej przyjmowania powinniśmy ustalić z lekarzem. Tak jak każdy lek czy suplement diety nie powinniśmy stosować go zbyt długo – bo jak wiemy, może przynieść więcej strat niż korzyści. Tak samo z rutyną w naszym życiu duchowym. Najlepiej by była ona kontrolowana przez naszego duchowego lekarza. Wiem, że mistrzem w dziedzinie medycyny duchowej jest Chrystus.
Z rutyny mogą się zrodzić wielkie rzeczy i jednocześnie dobre rzeczy - ale może stać się tak, że ona nas rozleniwi i wyżre od środka. Dlatego dobrze jest przyjmować ją z witaminą C. Duchową witaminą C jest bez wątpienia modlitwa. Nawet ta wypowiedziana często bezmyślnie. „Bo gdy nie umiemy się modlić, Duch Święty wstawia się za nami” - chyba tak mniej więcej mówi św. Paweł.

[Mam nadzieję, że nie głoszę tu herezji]

Trzeba pozwolić by rutyna uchroniła nas, przed zakrzepnięciem naszej wiary tak jak broni przed nadmierną krzepliwością krwi. Trzeba pozwolić, by nasze serce na nowo chciało zaufać i uwierzyć w obecność Chrystusa w Przenajświętszej Ofierze. Trzeba rutynę przyjmować, ale z głową, ręką na pulsie i z dużą dozą ostrożności.
Bo niedobrze byłoby przedawkować.


    Za pozwoleniem – wspomnieniami w twarz

Moja znajoma, której raczej nie po drodze z kościołem, powiedziała kiedyś w żartach o tym jak dawniej było jej po drodze. Opowiedziała, że przed swoją I Komunią Świętą napisała swojej Babci jedno zdanie:
Już się nie mogę doczekać, aż przyjmę Jezuska do mojego serduszka.

Dobrze jest przypomnieć sobie, co było wtedy we mnie – w tym 9 letnim dziecku, które miało tak wielki szacunek i tak wielka tęsknotę. Co było w tym maleńkim ciele i wielkim sercu, co spowodowało tak wielkie pragnienie łączności z Bogiem? Może to była prymitywna ciekawość. Ale może, chcąc ratować swoją niezastąpioną więź z Bogiem, warto wrócić do tych - przez niektórych uważanych za prymitywne - podstaw zaufania Chrystusowi i wiary w Jego obecność w czasie Eucharystii. Bo Chrystus nie chce nas oszukać i przerobić.

Serio! On oddał za nas życie, więc dał nam wszystko co miał.

Z rodzinnego albumu

Gdy byłam maluchem rodzice zabierali mnie na Niedzielną Eucharystię. Zawsze szedł z nami Kubuś Puchatek.
To był mój najlepszy przyjaciel. Mamy siebie do dziś. Był ze mną zawsze. Nie mogłam więc go zostawić samego, gdy ja szłam na Msze. Rodzice opowiadają, że kiedyś nawet gdy o nim zapomniałam, wróciliśmy się z połowy drogi.


Potrzeba nam takiej dziecięcej troski o naszych przyjaciół. Tego, by wziąć pod rękę swoją siostrę, przyjaciela czy chłopaka i zabrać Go na Niedzielną Eucharystię. Potrzeba, by w naszych sercach zrodziło się pragnienie poznania najbliższych nam osób, z tak dobrym i wielkim Bogiem. Potrzeba nam tej dziecięcej wiary, tego bezgranicznego zaufania do Pana Boga. Wiary w to, że On chce dla nas dobrze. Trzeba nam uwierzyć na nowo w wielkość i świętość tego kawałeczka białego Chleba.
I nawet gdy ktoś mówi Ci, że nic nie czuje i że jego chodzenie opiera się tylko na rutynie, że nie ma ono sensu, to powtórz Mu, to co usłyszałam na rekolekcjach prowadzonych przez absolutnie genialnego kapucyna – o. Leonarda:



„Człowiek z Eucharystii wychodzi ten sam ale nigdy taki sam.
Eucharystia jest dla tych, którzy upadli żeby powstali. I dla tych, którzy idą żeby nie upadli."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz