wtorek, 17 listopada 2015

(Nie)mądry Brodacz

Blondynka: Ostrożny altruista – właśnie taki ten Sebastian. Zaraził mnie pewnością siebie i pokazał jak nie bać się wymagać od ludzi i świata. Udowodnił, że nie trzeba bać się ciemnej nocy, bo gwiazdy też świecą. Ciekawski, pyskaty, no i zawsze do Niego musi należeć ostatnie zdanie. Jak sam o sobie mówi, „dzisiaj bloger, jutro pisarz”. Brodacz.

Można powiedzieć, że to część pierwsza świadectwa ze spotkania w „Przystani”.


Brodacz: Dzień po zamachu w Paryżu mówiłem konferencję na temat cierpienia w Chęcinach u franciszkanów. Ponad 50 osób, młodzież, członkowie wspólnoty „Przystań”, mieszkańcy. Było o obecności, chorobie, nawróceniu. Zacząłem od odpowiedzi na pytanie: kim jestem

Podoba mi się, jak na to pytanie odpowiadali kilka wieków po Chrystusie. Rzymscy okupanci, chcąc wyplewić chrześcijaństwo, pytali ludzi, kim są. Tylko wtedy to pytanie było równoznaczne z tym, w co wierzysz. Odpowiadano pod groźbą kary śmierci. W co wierzę? W kolejności od najważniejszego – jestem chrześcijaninem, człowiekiem, Sebastianem Banasiewiczem, synem, bratem, polakiem, studentem, blogerem, za chwilę pisarzem, kiedyś prawie budowlańcem. Sobą. Odpowiedź jest gdzieś pośrodku wszystkich wymienionych odpowiedzi. Staram się pamiętać w tym wszystkim o jednym. Jestem indywidualnością. Jestem niepowtarzalny. Jestem wyjątkowy.

Po internecie krążył kiedyś filmik „Dłuto Pana Boga”. Dwaj komicy wymyślili kilkuminutowy dialog pomiędzy pewnym mężczyzną a Jezusem. Nadawca był typowym facetem po 30 – żona, dzieci, problemy w domu i pracy. Adresat był Bogiem w jeansach i lekką nadwagą. Humorystyczna rozmowa kończyła się prośbą o usunięcie wszelkich wad u mężczyzny. Jezus po kilku prośbach wyjął dłuto. Zaczął rzeźbić, podczas gdy bohater dramy wymieniał swoje wady, pomyłki, grzechy. Po kilkunastu uderzeniach Jezus skończył. Mężczyzna zdziwił się, że nic się nie zmieniło. Na koniec usłyszał prośbę, żeby wreszcie uwierzył, że jest „arcydziełem Pana Boga”. Dlatego wstając, zawracam się do Boga: – „Twój Ulubieniec wstał. Co robimy?”.

182 cm, 73 kilo. Albo robię wszystko naraz, albo obijam się cały dzień. Sprowadza sie to do tego, że raz w tygodniu robię 130% normy, a w pozostałe dni nie zrobię nawet 30%. Chciałbym być perfekcjonistą, pedantem i lalusiem. Jednak o 9 rano bliżej mi do lenia, klikającego na drzemkę, z włosami stojącymi na wszystkie strony. Wkurzają mnie ludzie. Mam swoje humory. Ciągle się spóźniam. Nie ogarniam życia. Jedyna rzecz, która mnie jeszcze trzyma na tym świecie, to nadzieja. Ideowiec. Nie lubię, gdy inni narzekają. Hipokryta. Oddałem swoje życie Jezusowi. Chrześcijański konformista.

Lubię Tic Taci o smaku Minionków, przedświąteczne porządki i książki Brett, Schmitta, Hołowni. Nie lubię bezsmakowego piwa, kompotu z suszu i horrorów. Po „Listach do M.” przekonałem się do polskich komedii romantycznych. Staram się zachwycać, łapać wyjątkowe momenty, doszukiwać się w każdym dobra. Szukam w drugim człowieku tego, co najważniejsze.

Motto? „Zacznij od robienia tego, co konieczne; potem zrób to, co możliwe; nagle odkryjesz, że dokonałeś niemożliwego” św. Franciszek z Asyżu. Próbuję, z miernym skutkiem, stosować je codziennie.
Dzisiaj bloger, jutro pisarz. Brodacz.


Link do „Przystani”. Następne części relacji z Chęcin ukażą się tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz