środa, 18 listopada 2015

Zakochani bandyci

Adoracje, spotkania ludzi przy Chrystusie obecnym w Najświętszym Sakramencie są potrzebne. I choć w przeszłości nie miałam na nie czasu, to postanowiłam go tym razem znaleźć. Na nocy ze Świętymi dowiedziałam się i jestem pewna - 
Bóg jest bandytą. Nie dajcie się oszukać.





GRAFIKA - Theofeel
Tak sobie pomyślałam o nas.
Bóg bandytą? Powiecie profanacja. To ma być katolicki blog? Co ma do tego ŚDM.
Bóg jest moim najdroższym bandytą. Bardzo dawno temu zakochałam się w Nim jak w nikim innym. Rozmawialiśmy godzinami a spotkanie z Nim, było dla mnie priorytetem. 
Jak to w zakochaniu często bywa, czasami jedna ze stron nie ogarnia i zauroczenie nie przeradza się w miłość. Z naszej dwójki to ja nie ogarnęłam.
Łatwo się ufa i łatwo się „kocha” gdy wszystko jest w nie najgorszej kondycji.
Jednak rozum odmawia posłuszeństwa gdy zbyt mało się kalkuluje. 


Pyłem miłości w rany.
Bóg wciąż napada na mnie gdy poddaje wątpliwości Jego istnienie. Nie napada z hukiem. Nie strzela z broni palnej i nie wybija okien.
Robi to jak prawdziwy profesjonalista. Po cichu, prószy w moją duszę dobroć i wytrwałość.
Nie usuwa spod moich nóg kamieni ale wręcza mi prawdziwe trekkingi miłości.
Nie zatrzymuje wiatrów, które chcą mnie porwać ale daje mi na tyle siły, że mogę iść wiatrom naprzeciw. Nie usuwa z mojej drogi ludzi, którzy wykańczają moje serce ale wlewa w moje serce swoją krew w której płynie miłosierdzie i zrozumienie.
Nie zabiera sprzed moich oczu tragedii i porażek ale nawilża moje oczy łzami, które oczyszczają i dają pokój duszy.
Jest bandytą, który nie kradnie a ofiaruje. Jest bandytą, który nie krzywdzi a leczy.
Jest bandytą miłości bo jego miłość jest tak wielka, że On sam nie potrafi Jej zatrzymać dla siebie.


„I zapytał się mnie mój Bóg czy dzisiejszego dnia może napaść mnie swoją miłością? 
Bo jeśli nie to zapyta jutro.”

Czarnowski dresiarz.
Ja też często napadam na Boga. Tylko w czasie tej adoracji ze Świętymi zapytałam sama siebie jak ja napadam na Pana Boga.
To totalna masakra. Napadam z pretensjami, z krzykiem, z hukiem. Najchętniej powybijałabym wszystkie szybki w kościelnym witrażu.
Najchętniej wzięłabym krzyż i zapytała „Boże czemuś mnie opuścił?!”
Można by zwalać na świat. W końcu często mówimy, że żyjemy w strasznych czasach.
Jednak ja osobiście uważam, że czasy są takie jacy są ludzie.
Przyszło mi się przyznać, że wcale nie jest źle. Jest tragicznie. Nie postanowiłam się załamywać a coś zmienić. Ale nie wszystko naraz. To typowe dla nas, zmieniać wszystko na raz, na już – od razu, gdy w końcu zauważymy swoje błędy.
Chciałabym napaść Boga choć skrawkiem, choć jednym procentem takiej miłości jaką On napada na mnie – takiej bezwarunkowej. Chciałabym by niezależnie od tego jak bardzo będzie się kotłowało w moim życiu ten jeden procent mojej miłości do Niego był bezwarunkowy.
Bo ja tak często wychodzę na spotkanie z Nim, jak Wody Allen na spacer, przypinam do boku szpadę. Ale gdy napada mnie bandyta, chowam broń i wyciągam laskę. Laska, którą podpiera się staruszek wzbudza litość. A ja tej litości Bożej potrzebuje jak nikt inny. Wcale nie chce, by wszystko naprawił ale chce by Jego Święta krew mnie obmyła z lęku, by poziom strachu był prawidłowy a nie paraliżujący, chcę by Jego krew działała jak insulina, która nie pozwala zbyt wysokiemu poziomowi glukagonu wpędzić nas w śpiączkę cukrzycową, by jakaś fobia i lęk, by jakieś wmawianie sobie, że nie zasługuję na Jego miłość nie spowodowało śpiączki, która będzie zabierała mi kolejne godziny, dni, miesiące i lata życia bez Niego.
Chcę by Jego obecność chociażby w Przenajświętszym Sakramencie wypełniła każdy skrawek mojego ciała, jak tlen wypełnia komórki.

Nie jestem święta ale nie odbieram sobie szansy - bo On nigdy mi jej nie odebrał.


Moje bandyctwo niesamowicie różni się od bandyctwa mojego Boga. Taka z nas święta różnica.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz